Trudno
uwierzyć, że ta przystojna kobieta o iście brzoskwiniowej skórze przez
lata cierpiała katusze wstydząc się zmienionej alergią skóry twarzy i
rąk. Teraz nawet wnikliwy obserwator nie doszuka się pozostałości
atopowego zapalenia skóry, które było zmorą dzieciństwa. A dokładniej,
jedną z nich. Alergia, na którą cierpiała, przejawiała się także ostrymi
atakami duszności.
Trudne dziecko
Kłopoty z jej
skórą zaczęły się już w niemowlęctwie. Zaczerwienienia, wysypka i
rozdrapane, swędzące rany sprawiały wrażenie, że dziecko jest chowane w
brudzie i zaniedbane.
„Moja mama
jest wyjątkowo pedantyczną osobą. Nie znam nikogo tak oddanego czystości
i porządkowaniu wszystkiego wokół siebie. Słyszałam, że do mojego
niemowlęcego pokoju wchodziło się w maseczce i białym fartuchu.
Wszystkie kaftaniki, pieluchy, śpioszki były wygotowywane i długo
prasowane. Lekarz wielokrotnie mówił, że gdyby nie znał warunków w
jakich mnie chowano byłby przekonany, iż jestem dzieckiem rodziny z
marginesu społecznego” - wspomina Pani Kasia.
W
połowie lat 60-tych niewiele jeszcze wiedziano o alergii i atopowym
zapaleniu skóry, na co - jak teraz wiadomo - cierpiało niemowlę. Około
2-go roku życia objawy te ustąpiły i Katarzyna na szczęście ich nie
pamięta. Zna je tylko z rodzinnych przekazów. Pamięta natomiast objawy
alergii, które pojawiły się u niej gdy miała 5 lat.
Stałym
punktem niedzielnego programu rodzinnego były wyjazdy na obiady do
babci. W domu Kasi nie było zwierząt, toteż ogromną atrakcją dla
dziewczynki stał się kot babci. Bawiła się z nim przez pół dnia.
Wieczorem, już w domu dziecko miało silny katar i świszczący kaszel.
Znowu ta infekcja - wzdychała mama. Wezwany lekarz rozkładał ręce: cóż,
mała należy do dzieci podatnych na przeziębienia, trzeba na nią uważać.
„Infekcje” z
katarem i kaszlem pojawiały się z cotygodniową regularnością w
niedzielne wieczory. Niepokojące objawy ustępowały około południa
następnego dnia i dziewczynka była zdrowa przez cały tydzień - do
następnej wizyty u babci. Gdy Kasia skończyła 6 lat i rozpoczęła naukę w
zerówce, rodzice postanowili uczcić to wydarzenie. Ojciec specjalnie
wrócił z rejsu aby żonę i córeczkę zabrać na dwutygodniowe zimowe wczasy
w Wiśle. Prawdziwą atrakcją miał być konny kulig.
„Kulig
skończył się dla mnie po 10 minutach. Gdy znalazłam się w saniach,
natychmiast zaczęłam się dusić. I to jak! Nie mogłam złapać tchu. Z oczu
i nosa ciekło mi, na ciele wystąpiła swędząca wysypka. Przerażeni
rodzice zanieśli mnie do pokoju. Ktoś szczęśliwie poradził, żeby
natychmiast wsadzić mnie pod prysznic a potem założyć inne ubranie. To
poskutkowało. Po ataku i wspomnianych zabiegach momentalnie zasnęłam i
spałam bardzo długo. Wtedy jeszcze nie wiedziano co się stało, jeszcze
nie leczono takich przypadków jak mój. A przecież nawet nie dotknęłam
tego konia. Nawet do niego nie podeszłam, wystarczyło, że posadzono mnie
na saniach. Odtąd unikam koni jak mogę, bo samo wspomnienie duszenia się
wystarczająco mnie przeraża. Kłębek nieszczęścia
Szkolne
wspomnienia Kasi nie są przyjemne. Każdej wiosny i jesieni ręce
pokrywały się pęcherzami i ranami. Nawet nie umie powiedzieć czy
bardziej ją to bolało, czy swędziało. Chodziła z zabandażowanymi rękami
i wydawało jej się, że wszyscy trzymają się od niej z daleka. Może się
brzydzą? Nie mogła pisać i gdy podchodziła do tablicy, nauczyciel pod
jej dyktando rozwiązywał matematyczne zadania. No i przez dwa tygodnie
była zwolniona z gimnastyki. Jednym słowem - odmieniec. A dzieci bardzo
cierpią gdy tak się czują.
„Moje ręce wyglądały tak, że nie daj Boże dotknąć, bo jeszcze przeskoczy
jakaś zaraza. Wstydziłam się zbliżać do innych dzieci. Ale wf-u niezbyt
żałowałam : szatnia była bardzo zakurzona i wchodziłam na salę
gimnastyczną już z dusznościami.”
W tym czasie
matka zaczęła wyjeżdżać za granicę. Kasia pod jej nieobecność przebywała
u babci. Nie było już tam kota - był za to pies. Ku konsternacji obu pań
okazało się, że dziecko nienajlepiej chowa się pod opieką babki. Gdy
tylko się do niej przenosiła, zaraz pojawiały się objawy silnego
przeziębienia. Mimo natychmiastowego leczenia przechodziło ono w
zapalenia płuc.
„Mama
telefonowała codziennie mimo, że jak na tamte czasy były to niebotyczne
koszty i pytała jak się czuję. A babcia wyjaśniała, że leżę w łóżku ze
stwierdzonym zapaleniem płuc. Aplikowano mi antybiotyki. Mimo to poprawa
była nieznaczna. W końcu przyjeżdżała mama i zabierała mnie do domu,
gdzie natychmiast wracałam do zdrowia. Aż żal pomyśleć jak się czuła
moja biedna babcia, która tak bardzo się o mnie troszczyła.”
 |
|

Dopiero w
ósmej klasie Kasia trafiła do alergologa. W Gdańsku, gdzie mieszkała
obowiązywał wówczas ścisły podział na alergologów laryngologów i
alergologów pulmonologów. Trafiła do obydwu specjalistów. Przeprowadzone
testy wykazały, że dziewczynka jest bardzo silnie uczulona na alergeny
kota, psa, trawy, kurzu, roztoczy, pleśni. Testy nie obejmowały innych
substancji alergizujących, jednak było wiadomo, że sierść konia również
wchodzi w rachubę.
Zaczął się 3-letni proces odczulania.
Kasia zaczęła
przyjmować leki.
„Chyba temu
zawdzięczam, że nie mam pyłkowicy i sezon pylenia jest dla mnie
neutralny. Nie muszę obawiać się wiosny”.
Leki
przerwały ataki duszności, ale nawet bez nich życie w szkole nie było
łatwe.
„Kiedy
cierpiałam na alergiczny nieżyt nosa, strasznie krępowało mnie, że
oddycham przez usta. Do dziś pamiętam jak starałam się zasłaniać je
ręką, żeby nikt nie widział, że siedzę z otwartą buzią jak jakaś gapa.
Gdy zdarzał mi się atak duszności wstydziłam się brać lek wziewny w
obecności rówieśników. Zdarzało się, że upływało trochę czasu zanim
zdążyłam odejść na bok i schować się. Wtedy atak bywał już bardzo silny.
No i te chusteczki przy nosie! Myślę teraz o sobie : biedne,
zakompleksione dziecko.”
Normalne życie
Po
odczuleniu, z lekarstwami w torebce, Kasia uczyła się żyć coraz śmielej.
Zdała maturę, podjęła studia, założyła rodzinę. Jej mąż też jest
alergikiem. Z dwójki dzieci 17-letnia córka jest zupełnie zdrowa. Nawet
konie, tak niebezpieczne dla jej matki, dla córki są wyłącznie źródłem
przyjemności.
„Kiedyś
spróbowałam pośrednio zbliżyć się do konia zabierając córkę po treningu
do domu. Po konnej jeździe córka z uwagi na moje uczulenie przebierała
się, pakowała swoje rzeczy do szczelnego worka i zamykała w bagażniku.
Ale i tak gdy wsiadała do samochodu reagowałam astmatycznymi
dusznościami. Tym bardziej cieszę się, że nie odziedziczyła po mnie
alergicznych obciążeń.”
Synek Pani
Kasi ma rozpoznaną astmę. Wcześniej przechodził atopowe zapalenie skóry
czyli powtórzyła się historia choroby jego mamy. Leczenie chłopca trwa
już 6 lat. Po kilku latach systematycznego podawania leków część z nich
można było odstawić. Reszta jest stosowana profilaktycznie.
Nawet podczas
zdarzających się czasem infekcji, kiedy to objawy alergii mogą się
szczególnie nasilać, chłopak przechodzi przeziębienia bez stanu
astmatycznego i bez zmian skórnych. Jego skóra, dawniej szorstka,
chropawa i sucha stała się normalną, gładką dziecięcą skórą. Mimo astmy
chłopiec jest bardzo sprawny fizycznie. Jak twierdzi jego matka, ma
predyspozycje do sportów wyczynowych, wręcz ekstremalnych.
Po latach
życia z alergią Pani Kasia przekonała się jak ważne jest systematyczne
leczenie. Jej błędem, jak twierdzi, był brak tej systematyczności.
„Gdy czułam się lepiej przerywałam zażywanie leków rozumując : nie duszę
się, nie mam niczego na skórze, więc wszystko jest świetnie. Kończyło
się to dusznościami np. po przypadkowym kontakcie z jakimś domowym
zwierzątkiem u znajomych. Atak astmy następował już po 5 minutach.
Ratując się przekraczałam dozwolone dawki leków. Zdarzało się też, że
pojawiały się na mojej twarzy krępujące zmiany atopowego zapalenia
skóry. Tymczasem czekały mnie umówione spotkania zawodowe, których nie
mogłam przełożyć. Wtedy, aby móc pokazać się ludziom sięgałam po maści,
których nie powinno się stosować na skórę twarzy. Te silne, szybko
działające leki były moją ostatnią deską ratunku, chociaż zdawałam sobie
sprawę z ich skutków ubocznych.”
Od dwóch lat
Pani Kasia leczy się systematycznie. Jak zapewnia, nie pamięta dnia, w
którym zapomniałaby przyjąć leki. Są one tak bezpieczne, że można je
zażywać latami. Rezultaty są wręcz namacalne. Pani Kasia nie potrzebuje
maści. Mogła się z nimi rozstać. Co sądzi o swojej chorobie?
„Przekonałam
się, że z alergią można normalnie żyć. Jeżdżę na nartach, gram w tenisa,
pływam - gdy mam na to czas. Nie czuję się osobą chorą i nie traktuję
alergii jako choroby. Mam tę przypadłość, to fakt. Ale kiedy
systematycznie przyjmuję leki i jestem pod stałą opieką lekarza,
zapominam o alergii. Dojście do tego stanu zajęło mi jednak zbyt wiele
czasu. Żałuję, że nie zaczęłam wcześniej systematycznego, codziennego
leczenia. Moje życie byłoby wtedy znacznie łatwiejsze. Alergia jest
chorobą, która wcale nie musi bezustannie dawać o sobie znać. Oczywiście
przy świadomości pewnych ograniczeń. Wiem, że nie będę miała w domu
żadnych zwierząt. Nie wolno mi pić czerwonego wina. Powinnam unikać
pomieszczeń z dużą ilością książek. Są gazety, których nie mogę czytać
ze względu na intensywny zapach farby. My, alergicy musimy pogodzić się
z pewnymi ograniczeniami. I nastawić się na leczenie latami, nawet gdy
nie mamy objawów i wydaje się nam, że wszystko jest już w porządku” –
podsumowuje Pani Katarzyna. |